O październikowym pudełku słyszała już zapewne większość z Was, ale nie byłabym sobą gdybym nie dorzuciła jeszcze swoje dwa grosze. Nie będę się tu rozwodzić nad kwestią czy warto pudełko subskrybować, czy też nie, bo takie wywody możecie przeczytać prawie na każdym blogu, na którym pudełko przewinęło się choć raz. Niewtajemniczonych odsyłam do mini tutoriala na stronie GlossyBox.
Hasłem przewodnim październikowego pudełka jest "home spa", czyli po prostu pielęgnacja w zaciszu własnego domu. Bardzo mi się ten motyw przewodni spodobał, ponieważ osobiście rzadko kiedy mam czas i pieniądze na to, żeby zafundować sobie prawdziwe spa w salonie kosmetycznym. Zwracam więc sporą uwagę na produkty, które zapewnią mi podobne doznania, ale w mojej własnej łazience.
W październikowym GlossyBox znajdziemy:
- maska + serum Mooya bio organiczny zabieg "poprawa owalu twarzy" o pojemności 36g + 6g
- błyszczyk do ust Fresh Minerals w odcieniu Starstruck o pojemności 7 ml (produkt pełnowymiarowy)
- glinka marokańska Organique (brak informacji na temat pojemności)
- stymulujący peeling do ciała Pat&Rub o pojemności 60 ml
- maska do włosów Karite marki Furterer o pojemności 30 ml
- mydełko z olejkiem arganowym i proteinami mleka marki The Secret Soap Store (brak informacji na temat pojemności)
Maska Mooya zrobiła na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie, mimo, że z produktami tej firmy nie miałam wcześniej styczności. Na opakowaniu jest napisane, że jest to produkt profesjonalny i takie też mamy wrażenie trzymając go w rękach - czarne matowe opakowanie, które zawiera wszystkie niezbędne informacje. Dla mnie jedynym minusem jest fakt, że maskę trzeba trzymać na twarzy aż 30 minut, a ja rzadko kiedy mam dla siebie aż tyle czasu. No ale w końcu miało być domowe spa, więc nie będę narzekać ;)
Drugim produktem, który szczególnie przypadł mi do gustu była naturalna glinka marokańska marki Organique. Wszystko byłoby naprawdę super, gdyby nie to, że została mi przysłana w woreczku foliowym, który uszkodził się w transporcie... To co udało mi się odratować przesypałam do plastikowego pojemniczka (polecam słoiczki z ZSK).
Glinki użyłam już dwa razy i muszę Wam powiedzieć, że jest naprawdę dobra. Przypomina mi właściwościami glinkę marki Synesis, o której pisałam tu. Myślę, że już niedługo doczeka się własnej recenzji, bo jest naprawdę godna uwagi (również biorąc pod uwagę cenę 23,90 zł/ 200 ml).
O mydełku Argan & Goats w zasadzie nie napiszę Wam nic oprócz tego, że ślicznie pachnie. Pojemność jest jak na mydło troszkę śmieszna, więc raczej nie pokuszę się o testy, a zostawię je na jakiś wakacyjny wyjazd. Zatopione w mydełku złote drobinki również mnie zbytnio nie przekonują... Pozostańmy więc przy tym, że ślicznie pachnie :)
O marce Furterer po raz pierwszy usłyszałam właśnie dzięki GlossyBox i od tego czasu bardzo się z z nią polubiłam. Miałam już przyjemność stosować z tej firmy szampon, mgiełkę oraz piankę do stylizacji i wszystkie z tych produktów bardzo mi odpowiadały. Mam więc co do tej maski duże nadzieje.
Maska ma gęstą kremową konsystencję i dość intensywny zapach. W zasadzie z niczym nie mogę go skojarzyć. Tak czy inaczej pierwsze wrażenie robi bardzo dobre i z chęcią produkt przetestuję.
Kolejnym produktem jaki znalazł się w pudełku był peeling do ciała marku Pat&Rub z serii Home Spa. Co ciekawe na opakowaniu widnieje napis piling, a nie peeling. Bardzo spodobało mi się użycie spolszczenia :)
Z jednej strony marka Pat&Rub mnie kusi swoją naturalnością składników, zapachami, opakowaniami, ale z drugiej skutecznie odstrasza cenami. Miałyście może do czynienia z tymi kosmetykami? Warto się nimi zainteresować?
Nie wiem czy pisałam już o tym na blogu, ale jestem straszliwą wielbicielką wszelkiego rodzaju peelingów, więc każdy produkt z tej kategorii jest dla mnie praktycznie rarytaskiem. Nie inaczej jest teraz, zwłaszcza, że obietnice producenta kuszą. Na pierwszy rzut oka peeling faktycznie z czystym sumieniem można nazywać cukrowym, co widać na poniższym zdjęciu.
Ostatnim produktem z październikowego boxa jest błyszczyk do ust marki Fresh Minerals w odcieniu Starstruck, czyli w odcieniu różu z delikatnym opalizującym na fioletowo shimmerem. Marki w ogóle nie kojarzę, nie mam pojęcia na ile faktycznie jest mineralna, ale sam błyszczyk wydaje mi się bardzo fajnym produktem.
Ma śliczny kolor, przyjemną kremową konsystencję i praktyczny aplikator w formie pędzelka. Dodatkowym plusem jest dla mnie to, że jest dość kryjący, ponieważ ostatnio zdecydowanie skłaniam się ku produktom kolorowym jeśli chodzi o usta. Dam znać jak sprawuje się na dłuższą metę.
Podsumowując październikowy box bardzo przypadł mi do gusty, jest to chyba jeden z lepszych pudełek, jakie miałam okazję posiadać. Zdecydowanie najbardziej spodobały mi się błyszczyk i glinka marokońska, natomiast mikro-kosteczkę mydełka można było darować. Duże nadzieje mam również do co maski do włosów i jeśli faktycznie będzie tak dobra jak pozostałe produkty tej marki to może przemyślę zakup pełnowymiarowego opakowania.
A jak Wam się podoba zawartość październikowego GlossyBox'a?