Marysię poznałam w pierwszej klasie podstawówki. Pamiętam doskonale, że moją uwagę zwróciła już w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, kiedy to przemknęła do auli zaraz przed moim nosem. Jako niespełna siedmioletnie dziecko niewiele wiedziałam o poczuciu piękna, ale Marysię sobie zapamiętałam jako zjawiskową.
Otóż Marysia była drobną blondynką o eterycznej wręcz urodzie, z okrąglutką buzią i wielkimi niebieskimi oczkami. Natomiast to, co rzucało się w oczy najbardziej, to wystające zza luźno puszczonych długich blond włosów uszy. Nie przesadzając, kąt nachylenia tychże uszu w stosunku do głowy wynosił jak nic 80 stopni. Patrząc na Marysię miało się wrażenie, że stoi przed tobą ładniejsza wersja tych słodkich trolli z lat 90-tych. Osobiście uważałam wtedy Marysię za najładniejszą dziewczynę w szkole, ale moje poczucie estetyki od zawsze było nieco spaczone. Oczywiście Marysia była zgoła odmiennego zdania i przez bite 6 lat podstawówki wymyślała coraz to dziwniejsze fryzury, żeby tylko zakryć to co uważała za swój największy mankament. Praktycznie natychmiastowo, patrząc na nią, można było zauważyć, że odstające uszy u Marysi były powodem ogromnych kompleksów i permanentnie złego nastroju. Na nic zdawały się tłumaczenia, że jest bardzo ładna, że ta drobna niedoskonałość dodaje jej uroku, że dzięki temu jej uroda jest unikatowa. Dziewczę kompletnie tego do siebie nie przyjmowało i tylko smętnie, unikając spojrzeń, przemykała pod ścianami korytarzy szkoły.
Kilka dni temu miałam do załatwienia pewną sprawę u notariusza. Wchodzę do kancelarii, kierunek sekretariat, a tam, jakby wcale nie minęło te 17 lat, za biurkiem siedzi sobie uśmiechnięta Marysia. To znaczy niby moja Marysia, ale jakby nie do końca ona. Wiem, że już bardziej Maria, ale to też nie to. Patrzę, nie dowierzam, myślę. Wytężam wzrok. No przecież! Maria nie ma uszu. W sensie odstających. Od słowa do słowa, dowiaduję się, że kilkanaście lat temu poddała się operacji plastycznej uszu. Mówi o tym otwarcie, z uśmiechem na twarzy, bez jakiegokolwiek skrępowania. Więc pytam jak wygląda taki zabieg, czy to boli, czy jest zadowolona (w sumie głupie pytanie, widząc tego jej banana na twarzy). Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że operacja uszu to wcale nie taki straszny zabieg - wykonuje się go w znieczuleniu miejscowym, trwa to około godzinę, a po zabiegu można praktycznie od razu iść do domu (później L4 tylko na 14 dni). Koszt w jej przypadku to 5000 zł. A efekt? Wow. Przegadałyśmy tak z 40 minut i umówiłyśmy się w przyszłym tygodniu na kawę.
Siedzę teraz i tak sobie myślę jak niewiele trzeba, żeby poprawić sobie komfort życia. Bo to, co zafundowała sobie Mary to tak naprawdę nowe lepsze życie. Gdybyście mogli tylko zobaczyć jak szczęśliwa była (bił od niej ten charakterystyczny blask człowieka zadowolonego z własnego życia), na pewno zrozumielibyście co mam na myśli mówiąc "komfort życia". Jeśli więc jest tutaj wśród was osoba, która waha się nad tego rodzaju operacją plastyczną, to mówię wprost - zrób porządny research, znajdź dobrego chirurga plastyka i szarpnij się na to. Patrząc na Marię zrozumiałam dlaczego chirurgia plastyczna jest w tym momencie tak popularną dziedziną medycyny, ostatnio również i w Polsce - poddając się takiemu zabiegowi, w zasadzie w kilka tygodni można całkowicie odmienić swoje życie i nastawienie do świata. Chcecie zobaczyć jak wyglądają efekty takiego zabiegu? Zobaczcie tutaj: www.tourmedica.pl/zabiegi/korekcja-odstajacych-uszu/.
Co myślicie o medycynie estetycznej i samej chirurgii plastycznej? Poddałybyście się zabiegowi? A może macie to już za sobą i możecie podzielić się doświadczeniami?